O proteście taksówkarzy wielu już
mówiło. Mówili Ci, którzy znają się na temacie od, powiedzmy, ministerialnej
strony, a więc kalkulacjach, ekonomii i rynku pracy. Mówili również i Ci,
którzy na temacie znają się od tej praktycznej strony, taksówkarze, kierowcy i
pasażerowie. My również w tym temacie chcielibyśmy zabrać głos, bo de facto, sprawa dotyczy nas
najbardziej. Nas i Was drodzy klienci, bo ten protest i cały szum wokół
deregulacji, jest również nie tylko w trosce o naszą pracę, ale również i Wasz
interes. Dlaczego?
Ustawa
deregulacyjna zakłada zwolnienie z konieczności posiadania kwalifikacji i
uprawnień do takich zawodów jak taksówkarze, bibliotekarze, detektywi,
przewodnicy miejscy, a nawet spawaczy i mechaników w kopalniach. W porządku,
nasuwa się jednak pytanie skąd akurat takie zawody? Wg. Jakiego kryterium? Czy
kryterium do tego był stopień komplikacji sprawowanych funkcji i wykonywanych
zadań? Jeśli tak to zgoda. Można bowiem założyć, że prowadzenie auta po mieście
nie wymaga żadnych kompetencji poza posiadaniem prawa jazdy. Mechanik w kopalni
wystarczy aby posiadał dyplom szkoły zawodowej, a bibliotekarz? No cóż, zapewne
im więcej książek przeczytał tym lepiej dla niego, tym jego kompetencje są
większe, a i o prace mu łatwiej. W CV wystarczy, że wpisze tylko uporządkowaną
listę przeczytanych książek, najlepiej wraz z lekturami szkolnymi i prace ma
już w kieszeni. Mechanik kopalniany? Również to prosta rzecz, szkoła zawodowa,
bez względu na to czy zdał ją z wyróżnieniem czy zaliczył „na szynach”
przedmioty zawodowe, jednakowo uprawniają do wykonywania zawodu. Detektywi
analogicznie, wystarczy przecież dobre szkło powiększające, fajka do ust niczym
Sherlock Holmes i
już można łapać złoczyńców.
No i wreszcie taksówkarze, cóż
stoi bowiem na przeszkodzie aby każdy mógł wykonywać ten zawód? Absolutnie nic.
Jeśli masz samochód i uprawnienia do jego prowadzenia (które, zapewne niedługo
również zostaną zniesione w imię deregulacji) to nie ma żadnych przeciwskazań
aby zostać taksówkarzem. I cóż z tego, że topografia miasta może być problemem?
Żyjemy w dobie GPS, dzięki któremu żadna, nawet najmniejsza uliczka w mieście
nie jest dla nas tajemnicą. I cóż, że niekiedy GPS nas zawodzi, pochmurny dzień
może uniemożliwić dotarcie do celu. Wtedy zwyczajowo powie się pasażerowi:
„Wyrzucę Pana, tutaj na rogu, bo nie mam dobrej pogody aby jechać dalej” i
sprawa załatwiona. Inny argument korki drogowe, o których doświadczony
taksówkarz wie i umie je przewidzieć, a co więcej swoje doświadczenie potrafi
przekuć w praktykę i np. umiejętnie je ominąć. I co z tego, że wie,
niedoświadczony taksówkarz powie przecież pasażerowi: „przykro mi, ale niestety
nic na to nie poradzę, GPS każe jechać tędy, więc jadę, a że korki- trudno tak
często bywa” i sprawa załatwiona.
Nasuwa się w tym wypadku pytanie:
Dlaczego nie deregulować innych zawodów w myśl zawartych wyżej zasad? Co z
prawnikami? Wszak adeptów prawa i niedoszłych prawników mamy w Polsce na
pęczki, a zaledwie garstka absolwentów co lepszych uczelni prawniczych dostaje
się na upragnioną aplikację. Zrezygnujmy z niej w ogóle, zamiast skracać ten
czas, przecież student prawa ma kompetencje i nabył je w toku swojej edukacji.
Dalej, nawet tych którzy tej edukacji nie posiadają, również mogą do tych
zawodów aspirować, wystarczy wziąć do ręki kodeks postępowania cywilnego i
proszę – prawnik jak się patrzy. Cóż, że bez doświadczenia i praktyki, skoro
mechanik w kopalni może bez praktyki, to prawnik nie da rady? A lekarze? Każdy
z nas oglądał przecież Znachora i wie, że byle kto może leczyć, płatnie lub
nieodpłatnie w ramach misji dziejowej dla ludzkości lub w ekwiwalencie natury.
Po co męczyć tych biednych studentów medycyny praktykami, stażami w szpitalach
itd. skoro można to wszystko skrócić i pozwolić każdemu spełniać się w swoich
upragnionych zawodach.
Deregulacja od początku
demokracji w Polsce zawsze kojarzy się z politykami, którzy są jej sztandarowym
przykładem. A już najbardziej transparentnym jest chyba nasz Pan Minister
Sprawiedliwości, który wszak jako filozof, dzielnie sprawdza się w swojej roli.
I cóż, że nie ma wykształcenia prawniczego, i cóż że nigdy na takim stanowisko
doświadczenia nie zdobywał, grunt, że jest i że ma swoje zdanie. Grunt, że tego
zdania potrafi bronić, sięgając po niepodważalne argumenty: rynek pracy,
bezrobocie, elastyczność rynku itd. Na kanwie ideologii wolnorynkowej uzasadnić
można wszystko, dlaczegoż więc i w tym wypadku uzasadnienie miałoby być inne.
Szkoda tylko, że wolnorynkowe idee nigdy nie idą w parze z reformami
podatkowymi. Tutaj jakoś teorie zawodzą – trudno, wszystkiego mieć nie można. O
brakach w deregulacji wśród stanowisk w parlamencie i obsadzaniu różnych
komisji w tym oświaty, mieliśmy okazję przekonać się apropo sondaży, jakie
wśród polityków urządzili sobie niedawno dziennikarze. Jakie były odpowiedzi na
pytanie o powstanie warszawskie i stan wojenny, możecie sobie drodzy
pasażerowie poszukać w sieci.